Nie skłamię, jeśli napiszę, że wszystko zaczęło się już w szkole podstawowej, gdzie rozpoczęłam jedną z najpiękniejszych przygód w moim życiu, czyli grę w koszykówkę. Przygoda ta trwała aż 15 lat! Im dłużej trenowałam, tym bardziej zastanawiałam się nad tym, co jeść, aby być w dobrej formie, mieć siłę na treningach i meczach oraz jak utrzymać dobrą sylwetkę. Oczywiście to ostatnie zaczęło mnie interesować dopiero w okresie dojrzewania, kiedy organizm zaczął chętniej odkładać tkankę tłuszczową…
A trzeba otwarcie powiedzieć, że nie mam filigranowej budowy. Jak na kobietę (i koszykarkę przystało) jestem dość wysoka (175 cm) i raczej „mocnej kości”. Śmiało mogę powiedzieć, że jestem szczupła, ale na pewno nie chuda.
I muszę tu zaznaczyć, że moja szczupła sylwetka nie jest efektem dobrych genów. Wcale nie jest tak, że mogę jeść co chcę i ile chcę, i nie tyć. Wynika ona z tego, że na co dzień staram się odżywiać zdrowo i ruszać się. Osoby z mojego najbliższego otoczenia dobrze wiedzą, że bardzo lubię jeść i mam słabość do tego, co…słodkie! Oj tak, pokochałam słodycze jeszcze zanim zostałam dietetykiem, a wiecie, że „stara miłość nie rdzewieje”… 😉
Teraz ograniczam słodkie produkty, bo jestem świadoma ich składu i wpływu na moje zdrowie, a poza tym mam tendencje do tycia. Wystarczy, że parę dni „poszaleję” (np. w Święta), a na wadze już widzę 2 kg więcej…
Te dwa fakty, które już o mnie wiesz, czyli to, że:
- sama stale pilnuję swojej wagi,
- zdarza mi się ulegać słodkim pokusom
wcale nie utrudniają mi mojej pracy. Wręcz przeciwnie! Dzięki nim dobrze rozumiem moich klientów, którzy też nie mają „chudych genów”, lubią jeść smacznie i miewają chwile słabości.